piątek, 15 lutego 2008

Task 6 - Classic Manilla Day

Wczesny start, ok 11:40. Podstawa na 1700m. Przez 10km idzie dobrze aż w końcu znikają chmury. Przede mną niebieska połać - ok 30km błękitnego nieba do Barraby. Mam do wyboru lecieć lewą stroną - tam robią się chmury ale nad górami mogą być opady lub spróbować dotrzeć do szlaków po prawej z przodu. Wybieram drugi wariant. Czekam w zerkach aż pojawią się jakieś kłaki. Słyszę, że chłopaki wystartowali. Radio mi trzeszczy więc wyłączam.
Metr po metrze przesuwam się w zaplanowanym kierunku. Jestem dość nisko a wiatr rozpędza kominy. Łapię się czego popadnie. W ten sposób doczłapuje do Barraby. Jeszcze dwie chmury potrzebuję żeby dolecieć do szlaków. Wygląda na to, że jestem jednym z niewielu, którzy wybrali ten wariant trasy. Lecę sam.

W końcu orzeł farbuje mi pierwszy prawdziwy komin, który zabiera mnie pod 60km szlak. Podstawa podniosła się na 2100m. Lecę nieco wgłąb górek ale mając drogę w zasięgu dolotu. Sporadycznie dokręcam. Mijam Bingarrę od wschodu, Warialda w zasięgu wzroku.




Mam 130km i ciągle działa. Na radiu nikt nie odpowiada więc dzwonię, żeby się zameldować. Przede mną kolejna błękitna połać. W dali po lewej wielka czarna chmura straszy opadem - dobrze, że tamtędy nie poleciałem. Jak się później okaże chłopaki z Karkonoszy musieli ją omijać i kosztowało ich to utratę kilometrów.




Staram się trzymać w pobliżu drogi co niestety wymaga lotu nieco w poprzek wiatru. Nie jest bardzo trudno ale mogło by być lepiej. O tej porze zaczyna działać teren - wielkie czarne pola wydają niczym piece, leci się w zerkach. Znowu orły pokazują pewne 2m. Jest ok 17:30. Na liczniku 155km. Lecę niezbyt wysoko, jakieś 1000-1200m npm czyli ok 600-800m nad ziemią. W końcu po 6 godzinach ląduje na 170,5km w linii prostej od startu. Życiówa.


- Zabrakło Ci 30 moze 40 km żeby wylecieć z Australii - mówi Tom, właściciel baru stawiając mi browara - Queensland to już inny kraj. Australia jest tu w New South Wales.

Gdyby nie ta wielka błękitna połać na początku poleciałbym zagranicę :-)



W drodze powrotnej otrzymujemy SMSa od organizatora, że pilot z Nowej Kaledonii nie zgłosił lądowania. Wszyscy nawołują przez radio - cisza. Ostatnio słyszano go nad Barrabą. To 40-ty kilometr a jest już ciemno więc albo lądował w dupie albo... poleciał 204km. Lądował po zachodzie słońca. Wszystko nosiło tak, ze musiał schodzić spiralą.

W chwili gdy piszę tę relację jedziemy na odprawę. Tam dowiemy się więcej. Podobno Stefek Vyparina poleciał tez dwie stówki. Podsumowanie dnia jest na stronie zawodów http://www.xcopen.org/.

PS
Ziółek - Jumbo obiecał kupić kapelusz ;-)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nareszcie.
Pozdra Sław

KLIF pisze...

Rozkręcasz się Tomo. Nie wszystko stracone ,jak odrzucą najgorsze wyniki -podskoczysz znacznie. Czyli jednak warto było jechać tak daleko. Gratulacje i czekam najeszcze. r.m