Pogoda podobna do wczoraj ale trochę później się rusza. Do 12-tej brak chmur tam gdzie chcemy lecieć. Ludzie startują, padają lub kiwają się nad górką. Czekamy, raz po raz chodzimy na zachodni start żeby zobaczyć co tam słychać.
Podstawa na 1700m. Wszyscy kręcą przed górką, ja po swojemu lecę nad małą przełączke na południu. Tam jest komin, który odchodzi z wiatrem na NW. Może być. Robię podstawę, spotykam tam resztę Skywalk Team-u i lecimy razem do doliny "lejkowej". To dolina na kieruku 285st od startu kończąca teren górzysty. Góry kończą się w charakterystyczny sposób. Tam zwykle zaczyna się kryzys. Tak było i tym razem. Dopada mnie na 1500m, znajduje mocny poszarpany komnin, w którym wyjeżdżam prawie pod podstawę. Prawie - bo oprócz startu nie mogłem dokręcić dziś do sufitu.
Męka, męka i jeszcze raz męka. Lecę zboczami, kręcę jakieś zerka, jedynki czasem czwórki - tak na 1/4 obrotu. No przecież nie poddam się jakiemuś głupiemu warunowi. Jeżeli tylko utrzymam się w powietrzu to wiatr zrobi resztę i zepchnie mnie kilka km.
Mija kolejna godzina. Wciąż walczę. Mam dosyć. Porzucam komin o wielu rdzeniach. Słaby i poszarpany wiatrem. Ziemia coraz bliżej. Wyciągam nogi do ladowania. Wszyscy wysoko.... Tandem idzie do góry ale mam do niego pod wiatr. Nie da rady bo wiatr ok 30km/h a ja nisko. Lecę nad mały kamieniołom. Działa. Komin łączy się z tym tandemowym i jedziemy razem w silnym noszeniu do niewidzialnej podstawy. Tak, jesteśmy w wielkim błękicie. Narrabri, 85km. Od tej chwili zaczyna się final glide. 150m nad ziemią łapię zerka, w których ciągnę jeszcze 10km.
Dolot do samego końca, zakręt 1m nad ziemią i lądowanie. 97,5 km po prostej od góry lyb 106 zoptymalizowane. Przyjeżdza farmer. Zabiera mnie na wycieczkę po swojej posiadłości. 2500 ha pola - słoneczniki, kukurydza, pszenica. Prezentuje cięzki sprzęt rolniczy - chyba jego dorobek ale imponujący. Następnie wyznacza pracownika, który odwozi mnie 20km do Narrabri.
Bar. Piwko i fantastyczna australijska para, z którą kreciliśmy ostatni prawdziwy komin przed Narrabri. Wracamy razem do domu. Co za goście...